Jak mawiał poeta, kyudo to sztuka robienia cały czas tego samego. Zatem i kawały muszą być cały czas takie same. Czwarte Śląskie Seminarium Kyudo, które zorganizowaliśmy u siebie 10 marca, nie było ani czwarte, ani seminarium (choć pewnie byliśmy ciut bliżej niż ostatnio, bo zjechali się reprezentanci znacznej części Polski). Programowo znów robiliśmy to samo, czyli powrót do podstaw, ale były to zupełnie inne podstawy…
Zróbmy to po dziennikarsku: Gdzie? i Kiedy? już było w nagłówku. Również Kto?, ale możemy to teraz rozbudować. Oczywiście, my, katowicki klub Kyudo Gengetsu, z szczególnym uwzględnieniem osób, których jak dotąd nie udało się wypchnąć na żadne zajęcia kyudo gdzieś na zewnątrz. Do tego w roli prowadzącego zajęcia Janusz Surma z łódzkiego Ayame. I tu zwykle można było kończyć, ale nie tym razem. Bo z tego samego Ayame przyjechały jeszcze trzy osoby, a do tego dwuosobowa reprezentacja Krakowa, trzyosobowa reprezentacja Opola, a i jeszcze z Trójmiasta po sąsiedzku gość do nas wpadł. Dziewiętnaście osób! Tyle to na tej sali jeszcze nie było… chyba, że mówimy o innych dyscyplinach sportów, wtedy może było. Możemy monitorować tylko naszą liczebność i siatkarzy, którzy mają w czwartki zajęcia przed nami. Jeżeli bylibyśmy w stanie upchnąć na sali jeszcze z pięć dodatkowych osób, to bylibyśmy w stanie nawet obsłużyć spotkanie ligowe!
A właśnie, Ogólnopolska Liga Kyudo. Jest świetną odpowiedzią na pytanie: Dlaczego? Tematem warsztatów przedligowych, które odbyły się tydzień wcześniej, było hassetsu, czyli rozbita na osiem etapów procedura strzelania. Wtedy podeszliśmy do tematu bardzo teoretycznie. I niby można było oddać podczas warsztatów kilka strzałów, ale hassetsu to zaskakująco duży temat i nie da się przećwiczyć wszystkiego na raz. Bo co innego zrobić całe hassetsu, a co innego poświęcić odpowiednią uwagę każdemu elementowi. Gdybyśmy tylko w niedługim czasie po ligowych warsztatach mieli okazję spotkać się, by wspólnie przepracować ten temat… I tu wjeżdża CŚSK, całe na czarno (od wongla) jako świetna okazja do takich właśnie ćwiczeń. I tu jest też mniej więcej odpowiedź na pytanie: Co? – trening hassetsu.
Jak? Zacznijmy od tego, że gdzieś podczas planowania szczegółów wydarzenia poszła wieść, że może uda się znaleźć nieco czasu na Honda-ryu. Co zwykle oznacza konieczność ubrania się stosownie, w kimono, albo chociaż na czarno. Jak się nie ma czarnego gi [górna, zwykle biała część stroju] , a dodatkowo jest się też, jakby nie było, gospodarzem wydarzenia, to wyboru nie ma, kimono trzeba wziąć. No, a jak mamy duże wydarzenie, które wypada jakoś elegancko otworzyć, i jest tam jeden jedyny frajer w kimonie, to wiadomo kto będzie ite w yawatashi. Dla pełnego obrazu: daichi kazioe – Zosia, daini kaizoe – Helena.
Yawatashi, czyli forma, w której strzela jedna osoba, wspomniany ite, a dwie mu asystują. Te dwie osoby to kaizoe, dzielący się na daiichi kaizone, którego rolą jest pomóc zdjąć/założyć rękaw kimona oraz podać strzały po całej procedurze, oraz daini kaizoe, którego rolą jest przynieść strzały, a najlepiej jak się nie da tymi strzałami wcześniej trafić, bo cały czas półsiedzi odsłonięty w okolicach tarcz. Jest tu sporo różnych detali dla każdej z trzech ról. Zwłaszcza dla kaizoe, bo wiele ruchów muszą zgrać z ite. A ite ma po prostu kompetentnie strzelać, najlepiej nie trafiając daini kaizoe. Ale nie do końca. Bo niby ite robi wszystko w swoim tempie, grzecznościowo nie spiesząc się za bardzo. Jednak mieliśmy do czynienia z sytuacją, że jednej ze strzał nie dało się łatwo wyciągnąć. Tej pierwszej, co oznaczało, że wkrótce w jej okolicach powinna wbić się druga. Może się pojawić mnóstwo pytań: jak ją szybko wyciągnąć? Jak ją elegancko wyciągnąć? Czy w ogóle ją teraz wyciągać, bo zaraz ite będzie strzelać drugą strzałą? A może teraz ją zostawić, potem zabrać obie, i jeszcze wykonać jakąś improwizację na temat głaskania piór w odpowiedniej kolejności? I tak jak jest mało czasu na wyciąganie strzały, tak jest mało czasu na myślenie. Jednocześnie okazuje się, że w takim przypadku ite powinien zniżyć się do poziomu kaizoe i po prostu poczekać – bo mimo wszystko, nie wypada strzelać do kaizoe. I to zaczekać w odpowiednim miejscu i na odpowiednim etapie procedury. W podręcznikach zapewne tego nie będzie opisanego, bo takie sytuacje raczej się nie zdarzają, procedura jest wymyślona dla piaskowego azuchi, gdzie strzały nie wbijają się mocno. I tak jest w całym kyudo. Niby wszystko ładnie opisane, ale zdarzają się dziwne sytuacje, gdy trzeba improwizować, a po fakcie można najwyżej zapytać nauczyciela, co zrobić w takiej sytuacji. A ten najpewniej, mimo najszczerszych chęci, odpowie na inne pytanie: co on by zrobił w takiej sytuacji. Lub precyzyjniej: co on by zrobił, gdyby miał czas na spokojne przeanalizowanie sytuacji w momencie gdy ta się dzieje. Dlatego przejdźmy już do tego hassetsu, które przynajmniej jest porządnie opisane w podręczniku.
Temat został podzielony między sześcioosobową sempaiską [sempai – tu: bardziej doświadczony uczestnik zajęć] grupę, każdemu przypadł jeden z ośmiu etapów, który należało omówić i zaproponować jakieś ćwiczenia.
Ashibumi, rozstawianie stóp, przedstawił Leszek. Ćwiczyliśmy odpowiednią odległość, odpowiedni kąt, odpowiedni kierunek, i żeby do tego wszystkiego jeszcze nie przemieścić się w lewo i prawo. Potem to samo, ale z większym obciążeniem, tj. z użyciem taśm oporowych na nogach. Gdzieś tam jeszcze wyszły różnice między trójkrokowym ashibumi na jeden krok a dwukrokowym na dwa kroki.
Dozukuri, stabilność postawy, omówiła Helena. Wśród ćwiczeń sporo było zwykłych prób trzymania dozukuri, z tym, że jedna bądź dwie stopy stały na czymś nietypowym. Piłki, jakieś podpórki, deski, gwoździe czy żarzące się węgle (oczywiście, na węgle zdejmowaliśmy tabi). Część z wymienionych rzeczy mogła być nieprawdą.
Yugamae, przygotowanie łuku, przedstawiła Julia. Niestety, yugamae to takie etap, że można dużo powiedzieć, zwłaszcza jak można jeszcze skorzystać z pomocy Huberta i skontrastować reishakei i bushakei, ale jeżeli chodzi o wymyślanie cudacznych ćwiczeń, to już nie bardzo.
Uchiokoshi, podnoszenie łuku, przypadło Januszowi. Okazuje się, że tu też ćwiczenie może opierać się na zasadzie zwiększenia oporów. Np. zamiast łuku podnosimy hantle o odpowiednio większym ciężarze, starając się zachować odpowiedni układ dłoni. Dodatkowa porada: Odróżniajcie naciąg od wagi łuku. Hantle 2 kg to już będzie sporo, bo łuk sam w sobie waży mniej niż kilogram. Nie trzeba brać 20-kilowej sztangi, bo na co dzień strzelamy z łuku 16 kg.
Daisan, pierwszy etap napinania łuku… matematyka i kyudo nie zawsze dobrze ze sobą działają, bo jeżeli jest osiem tematów i sześć osób, a każda dostaje jeden temat, to siłą rzeczy dwa z nich nie będą mieć żadnej osoby przypisanej. Cóż zrobić, strzelaliśmy bez daisan.
Kai, pełen naciąg, a raczej trwanie w tym stanie, omówiła Zosia, jako osoba, która przećwiczyła różnorakie techniki zapobiegające hayake [w dużym uproszczeniu: zbyt szybkie wypuszczenie strzały] . Od ćwiczenia napinania łuku bez strzały, przez zagadywanie osoby strzelającej, by zapomniała, że ma problem ze zbyt długim trzymaniem napiętego łuku, aż po tak szalone metody, jak upewnienie się, że parametry łuku faktycznie pasują do możliwości fizycznych strzelca. O ile hayake wynika z parametrów fizycznych, bo przeważnie to problem natury psychicznej.
Hanare, zwolnienie cięciwy, podobnie jak daisan, nie miało dedykowanego prelegenta. Ale przecież zwalnianie cięciwy nie jest aż tak istotne, możemy strzelać bez tego. Nawet to i lepiej, bo bez hanare nie da rady zrobić hayake.
Zanshin, czyli końcowe nic, przypadło Adamowi. Ćwiczeń na zanshin właściwie nie było, bo jak poprawnie ćwiczyć nierobienie niczego, jeżeli dojście do pozycji nierobienia niczego jest osobnym etapem? Po przyciśnięciu okazało się, że procedurę opuszczania łuku można od biedy uznać za część zanshin, więc tu udzielono kilku porad jak nie zdzielić osoby stojącej/siedzącej z przodu w łeb.
I mniej więcej w tym momencie skończył nam się czas. Ostatecznie nic z tej Hondy nie wyszło. Lecz choć to może nie jest oczywiste na podstawie tekstu, jakieś strzelanie się w międzyczasie odbywało. Tak mniej więcej po omówieniu każdego etapu hassetsu. W tym czasie odbywała się osobna sesja ćwiczeniowa dla osób, które jeszcze nie strzelają na dystans, by też coś miały z tego spotkania.
Tyle tego. Na następne spotkanie w Katowicach postaram się przygotować inny kawał niż ten o N+1 Śląskim Seminarium Kyudo. A nastąpi ono szybciej niż można by się spodziewać analizując dotychczasowy trend.
Więcej czytania: